piątek, 28 lutego 2014

Pasta al tonno czyli makaron z tuńczykiem

Jeśli nie macie dużo czasu, ale chcecie spróbować dobrego włoskiego przepisu na makaron, to polecam sos pomidorowy z tuńczykiem.
Przygotowanie jest bajecznie proste, więc nawet najmniej doświadczone kucharki mogą być pewne sukcesu. Polecam!

Składniki (dla 4 osób)
350 gr makaronu
1 ząbek czosnku
200 gr tuńczyka z puszki
400 gr przecieru pomidorowego
2 łyżki oleju z oliwy
1 łyżeczka posiekanej natki pietruszki
Sól

Przygotowanie
Przepis ten jest na tyle szybki, że na początek najlepiej jest wstawić w garnku wodę na makaron, a w międzyczasie zająć się przygotowaniem sosu.
Na dużej i dość głębokiej patelni rozgrzać olej z oliwy.
Wycisnąć czosnek, wrzucić na patelnię i podsmażyć na wolnym ogniu aż zacznie się złocić.
Dodać tuńczyka, wymieszać z olejem i czosnkiem tak aby nabrał aromatu.
Po około minucie dodać przecier pomidorowy i posolić do smaku.
Gotować aż sos będzie miał odpowiednio gęstą konsystencję (trudno jest mi podać czas w minutach, bo wszystko zależy od zastosowanego przecieru).
Kiedy sos jest gotowy, dodać posiekaną natkę pietruszki.
Ugotowany makaron wrzucić do sosu, dokładnie wymieszać i gotowe!
Dla miłośników wina dodam, że z tą potrawą doskonale współgra białe wytrawne wino, najlepiej sycylijskie.
Smacznego!

przepis z tuńczykiem

środa, 26 lutego 2014

To nielogiczne!

Pewien chłop miał siedmioro dzieci i kiedy wracał do domu po ciężkim dniu pracy, nigdy nie było posprzątane ani ugotowane, dzieciaki wrzeszczały bez opamiętania, a żona była... powiedzmy... nerwowa (każdy może wstawić swój ulubiony synonim).
Wreszcie chłop postanowił poprosić o radę proboszcza, który był jedynym wykształconym mieszkańcem wsi.
Po wysłuchaniu narzekań proboszcz bez zbędnych wywodów powiedział: "Kup sobie kozę."
Rozwiązanie to wydawało się chłopu dość dziwaczne, ale darzył proboszcza całkowitym zaufaniem i następnego dnia kupił kozę.
Minął tydzień, ale sytuacja w domu nie zmieniła się. Nadal kiedy wracał dzieciaki wrzeszczały, żona była “nerwowa”, obiadu nikt mu nie stawiał na stole i jeszcze koza dokładała swoje. 
Wrócił więc chłop do proboszcza i mówi: “Zrobiłem jak mi ksiądz proboszcz doradził, ale niestety jest tylko gorzej, koza dom mi do góry nogami przewraca! Zjadła wszystkie poduszki, obgryzła stołki, pobiła talerze, a na dodatek ma pchły”
“To sprzedaj pan kozę” - odpowiedział krótko proboszcz.
Chłop zrobił jak mu doradzono. Po tygodniu wraca na parafię cały w skowronkach i mówi do proboszcza: “Nie wiem, jak mam księdzu dziękować, taki ksiądz mądry i tak dobrze mi doradził. Sprzedałem kozę i wszystko wróciło do normy, w gruncie rzeczy nie jest mi wcale aż tak źle”.

To jedna z moich ulubionych historyjek "z morałem". A umieszczam ją na blogu, bo jakiś czas temu pisałam posta, w którym narzekałam, że mam w domu bałagan i że desperancko poszukuję rozwiązania. 
Minęło kilka tygodni i co? I mam psa!!!


No właśnie, jak ten chłop z historyjki...Tylko że ja nawet nie musiałam iść do proboszcza z prośbą o radę, sama taka genialna jestem! 
Na szczęście okazało się, że rzeczywistość ma więcej fantazji niż autorzy pouczających opowiastek, bo już sam proces adaptacyjny Reksia (jedynego we Włoszech psa o takim imieniu) był kompletnie nieprzewidywalny.   

Stadium 1 podejrzany intruz
Reksio jest śliczny, słodki i co tam jeszcze chcecie, ale zdecydowanie nie ma daru zjednywania sobie ludzi. 
Już pięć minut po wejściu do domu zaznaczył swoje terytorium, a zanim ja zdąrzyłam chwycić po ścierkę, Nicko centralnie wpadł pupą do kałuży.
"No to chrzest mamy już za sobą" skomentowałam.
 Po tym wypadku Nicko ograniczał się do kontrolowania podejrzliwym wzrokiem każdego posunięcia nowego współlokatora i z teatralnym oburzeniem reagował na ewentualne zainteresowanie psa jego zabawkami. 
Kategorycznie przestrzegał wprowadzonej ad hoc zasady: "co moje to moje", a dla pewności sam też zrezygnował z zabawy i spędził całe popołudnie czytając książeczki (co w sumie nawet mi się podobało). 



Stadium 2 co twoje to moje
Nowe prawo, ustalone po cichu i niepisemnie mówiło: "co moje to moje, a co twoje, to też moje". Nicko zaczął bawić się z Reksiem, ale tylko zabawkami psa. 
Uznałam to za pomyślny znak, przynajmniej zaczęli jakąś interakcję, przy czym cierpliwie czekałam aż skończy się ten prowizoryczny schemat relacji w rodzinie.

Stadium 3 happy end
To było naprawdę niewiarygodne, wbrew wszelkim zalecanym technikom problem solvingu. Mieliśmy przecież kłopot z bałaganem, studium przypadku niby też było i ostrzegało jasno: dołącz do bałaganu zwierzę, a pożałujesz. 
Wyglądało tak logicznie i wiarygodnie, że aż nie do zniesienia. 
Tymczasem odkryłam, że bezskutecznie karcona przez lata lekkomyślność może być kluczem do sukcesu! 
Uwaga, uwaga: końcowym rezultatem obecności psa w moim domu jest nic innego jak upragniony od miesięcy porządek

Po tygodniu wzajemnego "obwąchiwania się" Nicko i Reksio znaleźli sposób na harmonijną koegzystencję. 
Teraz mój synek bawi się z psem jego zabawkami, ale wrócił też do swoich ukochanych klocków Lego, kredek i puzzli. Przy czym od razu po zabawie, odkłada wszystko na miejsce, żeby pies mu nie pogryzł i żeby się nie udławił drobnymi elementami. 
Tak oto trzymiesięczny szczeniak sprawił, że oddalony o miliony lat świetlnych od naszej lokalizacji porządek stał się rzeczywistością. 
Zaskakujące, prawda? 






poniedziałek, 24 lutego 2014

Ile jest blogów parentingowych w Polsce?

Czasami ma człowiek wrażenie, że co druga matka pisze o byciu matką. A jednak kiedy czytam zabawne teksty umieszczane w internecie przez rodzicielki ery web 2.0, myślę, że kryją się za nimi ambitne dziewczyny, które nie chcą błędzić po domu w dresie i bez makijażu, nie poddają się lenistwie i nie marudzą, tylko piszą, tworzą, szukają ciekawostek i podbijają świat!
Okazuje się, że blogowanie poza oczywistymi korzyściami takimi jak satysfakcja, czy kontakty z ciekawymi ludźmi, może rezerwować całkiem przyjemne niespodzianki.
Ostatnio autorka bloga http://malaimama.blogspot.it/ nominowała mnie do Liebster Blog Award.
Sytuacja wyglądała tak: ja ubrana w dres i nieumalowana (czego chcecie, jestem początkującą blogerką) prasowałam niekończącą się stertę ciuchów. Nagle na moim telefonie pojawiło się powiadomienie o nowym komentarzu do posta: "Witaj, nominowałam Cię do Liebster Blog Award. Szczegóły znajdziesz u mnie, zapraszam http://malaimama.blogspot.com/"
Powiem szczerze, poczułam się jakbym pochłonęła tabliczkę czekolady, taka byłam szczęśliwa. Bo skoro blogów są tysiące a mój znalazł się wśród jedenastu ulubionych Małej i Mamy to jest to cudownym wyróżnieniem!

Teraz, zgodnie z zasadami, to ja nominuję moich 11 ulubionych blogów i pisząc to mam nadzieję, że będę mogła sprawić radość ich autorkom, bo te dziewczyny są super i należy im się trochę gratyfikacji!!!

1. http://annability.blogspot.it/
2. http://budujacamama.blogspot.it
3. http://panienkagaja.blogspot.it
4. http://swiatsikuni.blogspot.it
5. http://www.snikersik.pl/
6. http://mojelatatrzydzieste.blogspot.it
7. http://mamokracja.blox.pl
8. http://petitgarconetsamaman.blogspot.it/
9. http://bajkolino.blogspot.it/
10. http://omamamuminkao.blogspot.it/
11. http://englishwithlittleant.wordpress.com

Regulamin przewiduje również, że ja zadam nominowanym blogerkom 11 pytań:

1. Co blogowanie zmieniło w twoim życiu?
2. O czym najchętniej piszesz?
3. O czym najchętniej czytasz?
4. Bez czego nie mogłabyś się obejść?
5. Trzy słowa, które charakteryzują ciebie jako mamę.
6. Co chciałabyś usłyszeć od Twojego dziecka w dniu jego 18 urodzin?
7. Jaki masz sposób na doła?
8. Co motywuje cię do działania?
9. Z czego jesteś dumna?
10. Wydarzenie, o którym nigdy nie zapomnisz.
11. Czego sobie życzysz (szczerze, bez fałszywej skromności)?

Oczywiście ja odpowiadam na pytania zadane mi przez http://malaimama.blogspot.com/:
1. Co daje Ci najwięcej energii?
Kawa, guarana, nutella, myzyka, lista jest długa. Jednak największego kopa daje mi mój syn, który wierzy, że jestem supermamą, a ja staram się nie wyprowadzać go z błędu.
2. Co jest Twoją pasją?
Najbanalniejszą odpowiedzią byłoby: “macierzyństwo i pisanie, czyli pisanie o macierzyństwie”, ale ja już jako kilkuletnia dziewczynka wiedziałam, że nie ma co bawić się w detale i śpiewałam na całe gardło “Kocham cię życieeeeee”
3. Największe marzenie?
Spojrzeć w lustro w moje siedemdziesiąte urodziny i móc powiedzieć: moje życie było najlepszym życiem, jakie mogłam sobie zafundować. Tak trzymaj!
4. Jaki jest Twój sposób na udany weekend?
Uwielbiam sztukę, we wszystkich jej formach i odcieniach. Udany weekend to taki, kiedy mogę wyskoczyć do kina, teatru, na wystawę albo na koncert.
5. Jesteś optymistką czy pesymistką?
Jestem zdecydowanie optymistką, mam gorsze dni, ale czarne myśli są dla mnie jak potwory z gier komputerowych, moim zadaniem jest je wyeliminować (w przeciwnym razie to one wyeliminują mnie).
6. Jaki jest Twój idealny dzień?
Jestem leniwa, więc marzę o dniu, kiedy mogę leżeć plackiem na słońcu, ale na ogół mam najwięcej satysfakcji, kiedy uda mi się skreślić wszystkie punkty z listy to-do.
7. Co najbardziej cenisz w przyjaźni?
Nadawanie na tej samej długości fal.
8. Twój największy sukces?
Reportaż, który nagrałam dla włoskiej telewizji o okaleczaniu kobiet w Egipcie. Bardzo mocne przeżycie. Byłam podekscytowana (nie zrozumcie mnie źle) mogąc opowiedzieć milionom ludzi o szokujących tradycjach islamu.
9. Ulubiony deser?
sorbet cytrynowy
10. Najbardziej cieszy mnie...
kiedy czuję zapach kawy podanej do łóżka.
11. Co drażni Cię u innych?
Nie znoszę tchórzostwa i wymówek.









 „Liebster Blog Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za „dobrze wykonaną robotę”. Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz je o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował”.

środa, 19 lutego 2014

W czym Włoszki są od nas lepsze?

Kobiety lubią rywalizować, więc przeprowadzane systematycznie rankingi porównujące matki z całego świata cieszą się dużą popularnością.
Najczęściej, przynajmniej według tutejszej prasy, okazuje się, że najlepszymi matkami na świecie są Włoszki.
Reakcje zainteresowanych są na ogół ambiwalentne.
Jedne z fałszywą skromnością dziękują za przyznany im tytuł, z którym obnoszą się jak księżniczki na balu.
Inne przyznają z pokorą, że przeprowadzone badania nie uwzględniają niektórych zmiennych i zastanawiają się na jakiej podstawie może ktoś ocenić, że bezgraniczna miłość Matki Włoszki do dzieci jest bardziej bezgraniczna niż innych matek.
Ja sama mam mieszane uczucia co do sensowności konkursów na najlepszą matkę, ale za to nie mam najmniejszej wątpliwości, że przeciętna Włoszka gotuje lepiej niż inne mamy.
Na szczęście umiejętności przygotowania smacznego obiadu można się łatwo nauczyć i właśnie dlatego dołączam kolejny przepis z włoskiej kuchni domowej.
Do tej pory podałam przepis na ragu oraz na frittatę.
Natomiast tym razem będzie o risotto z dynią.  
Jest to jedna z najbardziej reprezentatywnych potraw włoskiej kuchni, prosta w przygotowaniu a jednocześnie pełna smaku. Doskonały pomysł, żeby zaskoczyć rodzinę czymś nowym albo poczęstować niedzielnych gości daniem, które serwują renomowane włoskie restauracje.

Składniki (dla 4 osób)
400 g ryżu
300 g dyni
1 mała cebula
1,5 lt bulionu warzywnego
100 g parmezanu
100 ml białego wytrawnego wina
3 duże łyżki oleju z oliwy
łyżeczka masła

Przygotowanie

Na początek obrać dynię, usunąć pestki i pokroić miąższ w kostkę o grubości 1 cm.
Następnie posiekać drobno cebulę i wrzucić do garnka na rozgrzany uprzednio olej z oliwy.
Kiedy cebula się zeszkli, dodać dynię i dusić na wolnym ogniu aż zmięknie (ok. 10 min).
Dodać ryż i "podpiekać" przez kilka minut stale mieszając.
Dolać wino i gotować mieszając przez ok. 2 minuty.
Uwaga: teraz zaczyna się najważniejsza część przepisu.
Kremowa konsystencja risotto zależy od systematyczności, z jaką dolewamy do niego bulionu.
Należy dodawać po jednej chochli bulionu, dopiero kiedy zostanie on prawie całkowicie wchłonięty przez ryż.
Oczywiście należy często mieszać ristotto, żeby nie przywarło do garnka.
Na kilka minut przed końcem, można dodać trochę gałki muszkatołowej, która doskonale podkreśla smak dyni.
Kiedy ryż jest ugotowany (dla pewności najlepiej jest po prostu go spróbować), zdjąć garnek z ognia i dodać masło i starty parmezan.
Wymieszać dokładnie i zostawić na dwie minuty aż wszystkie składniki złączą się w harmonijną całość.

Gotowe risotto podajcie do stołu z życzliwym uśmiechem i poczujcie się jak najlepsze matki na świecie!


piątek, 14 lutego 2014

Pierwszy stopień do szczęścia

W internecie krąży ciekawy schemacik według którego szczęście jest łatwym do osiągnięcia stanem. Na pewno jego autorem jest jakiś facet, to jasno wynika już z samego tytułu “Życie jest proste”, ale prawdopodobnie zainteresował mnie właśnie dlatego, że jest inny niż mój normalny wielowarstwowy tok rozumowania. Postanowiłam więc zrobić wyjątek i podjąć wyzwanie wprowadzenia go w życie. Tak, w moje życie, czyli w codzienność zdezorganizowanej, zapominalskiej i maniakalno-schizofrenicznej matki dwulatka.
Zacznijmy więc od przedstawienia rysunku:




Jak widać, autor proponuje, żeby zwyczajnie, jak gdyby nigdy nic, zadać sobie pytanie “Czy jesteś szczęśliwy?”. Na ogół rzadko się nad tym zastanawiamy, bo to niby takie poważne kwestie egzystencjalne z górnej półki. Codziennie podejmujemy dziesiątki decyzji, ale w większości przypadków raczej nie głowimy sie zbytnio ani dlaczego, ani po co. Tymczasem powszechnie wiadomo, że jasno określony cel jest podstawą sukcesu i z pewnością nie wzbudzę zawziętej dyskusji, jeśli stwierdzę, że bycie szczęśliwym to w gruncie rzeczy sensowny cel.
Tylko jak go osiągnąć? Według schematu nie jest to trudne: jeśli odpowiedź na pytanie o szczęście jest negatywna, wystarczy tylko coś zmienić, wrócić do pytania wstępnego i tak do skutku, czyli dopóki odpowiedź będzie twierdząca.
Szkoda tylko, że ten, który narysował powyższy schemat jest facetem o linearnym sposobie rozumowania, który nijak się ma do skomplikowanego świata wewnętrznego, którego urokami cieszy się każda kobieta. Skąd ja mam wiedzieć, co to jest “to coś”?
Zostałam z tym problemem przez dłuższy czas, ale w końcu znalazłam rozwiązanie. Zrobiłam prosty test (oczywiście nie jeden z tych powiedzmy psychozabawowych, które sprawdzają, czy jesteś kobietą w typie Brada Pitta czy Antonio Banderasa). Ten jest na poważnie, pozwala jasno określić, czego naprawdę potrzebujemy do szczęścia.
Na początek należy stworzyć listę, ale tym razem nie to-do, czy zakupów, tylko listę wartości, zainteresowań i aspektów życia, które są dla nas ważne.
Przykładowa lista może wyglądać tak:
1. Być najlepszą matką dla mojego dziecka
2. Mieć rodzinę jak na obrazku z bajki
3. Sprawić, aby dziecko było szczęśliwe
4. Móc realizować się zawodowo
5. Być niezależną
6. Mieć dobre układy z dziadkami dziecka
7. Być zadbaną
8. Mieć czas dla siebie (np. na uprawianie sportu i czytanie książek)
9. Podróżować
10. Doceniać to, co mam
Gotowa lista powinna zawierać co najmniej 10 elementów. Warto jest się nad nimi zastanowić, ale jednocześnie należy wpisać wszystko, co jest dla nas ważne w danym momencie. Jeśli nasz "wewnętrzny krytyk" ocenia jakiś punkt jako nierozsądny, banalny albo po prostu głupi, to należy zignorować krytykę. Jeśli coś jest dla nas ważne, to nie może być to nierozsądne, banalne ani tym bardziej głupie. Pamiętajcie, że świadomość własnych potrzeb i ich rzeczywistej wagi w naszym życiu jest pierwszym stopniem do, o nie, tym razem nie do piekła, to pierwszy stopień do szczęścia!
Dobra, lista już jest. Prawdopodobnie kolejność jest dość przypadkowa, bo często najważniejsze rzeczy są dla nas tak oczywiste, że przychodzą nam na myśl dopiero po dłuższym zastanowieniu. Dlatego też dla uzyskania wiarygodnego rezultatu należy przyznać każdej pozycji odpowiednią punktację.
Bierzemy pierwszy wymieniony przez nas element i zestawiamy go z kolejnymi punktami listy pytając: które z dwojga jest dla mnie ważniejsze? Element, który wygrywa dostaje jeden punkt.
Po konfrontacji pierwszego elementu ze wszystkimi pozostałymi, przechodzimy do drugiego punktu i postępujemy jak wcześniej.
Końcowym rezultatem będzie aktualna hierarchia naszych potrzeb i wartości, która pozwoli nam  zobaczyć czarno na białym, nad jakimi sferami musimy jeszcze popracować i gdzie dobrze byłoby  coś zmienić. A co najważniejsze, odkryjemy, które aspekty są najpilniejsze, a które możemy chwilowo zignorować, bo dostały mniej punktów.
P.S.
Jeśli po przeczytaniu tego artykułu twoja odpowiedź na pytanie o szczęście jest negatywna, ale nie masz ochoty albo (jak mówi moja najlepsza przyjaciółka) wystarczającej motywacji, żeby zrobić własną listę, przypominam, że “Szczęśliwe dzieci mają szczęśliwe matki”. Zatem chwytaj za kartkę i długopis i bądź szczęśliwa!

sobota, 8 lutego 2014

Chwytaj dzień!

Zima jest tylko dla twardzieli. Każda zamknięta z dzieckiem w domu matka aktywuje dziesiątki mechanizmów zwiększających prawdopodobieństwo jej przetrwania, a nieustannie brzęczący nam w głowach leitmotiv to: aby do wiosny. A co jeśli mamy trochę ambicji? Jeśli nie chcemy żyć byle jak i samo przetrwanie nas nie satysfakcjonuje? Co jeśli chcemy cieszyć się każdą chwilą i zamiast z nadzieją czekać na upragnioną wiosnę wołać codziennie: Carpe diem?
Weźmy na przykład wczorajszy dzień. Za oknem zimno, ciemno i padał deszcz (u mnie na śnieg raczej się nie zapowiada, ale to bez różnicy, i tak nie odważyłabym się wystawić nosa za próg) i po raz kolejny stanęłam przed kultowym pytaniem, na które każde małe dziecko oczekuje od mamy błyskotliwej odpowiedzi: Co będziemy dzisiaj robić?
Rozejrzałam się po pokoju, zabawek pełno, ale nowych brak, a wszystkie pozostałe już się nam znudziły. Nie miałam nawet odwagi zaproponować Nicko rysowania kredkami, bo z góry wiedziałam, że spojrzałby na mnie spod byka i w rewanżu zdemolowałby pokój w piętnaście minut. Przeszliśmy więc do kuchni, może zrobimy coś razem do jedzenia, to zawsze działa. Otwieram lodówkę, a tam tylko jogurty i jajka. Gdyby była Wielkanoc, to może i bym się pokusiła, ale robienie pisanek w lutym to nawet dla mnie byłoby za dużo.
A jednak coś mam! W dolnej szufladzie leży główka sałaty. Wyjmuję ją triumfalnie, a dziecko patrzy się na mnie krytycznie:
“Sałata? Myślisz, że jesteś tą, jak ty to tam nazywasz, super-mamą, a wszystko na co cię stać to pęk zielonych liści?”
“Nicko, najważniejsze jest niewidoczne dla oczu” - powidziałam ironicznie interpretując słowa Małego Księcia.
Odcięłam dolną część główki sałaty, zamoczyłam ją w czerwonej farbie i odbiłam na kartce. Na papierze pojawił się ciekawy rysunek pięknie rozkwitniętej róży. Nicko był zachwycony! Od razu przechwycił stempelek i zapełnił różami nie wiem już ile kartek.
Nagle zapomnieliśmy że za oknem był ziąb i ciągle padał deszcz. U nas w domu kwitły dziesiątki czerwonych róż i było jak w bajce.











wtorek, 4 lutego 2014

Kubuś Puchatek - do usług szanownej mamie!

Kilka dni temu miałam takie dziwne uczucie, które wydawało mi się bardzo ważne, ale nie dawało mi spokoju, bo w żaden sposób nie umiałam go nazwać. Wiedziałam, że było to coś szczególnego, coś co powinno się powiedzieć szeptem, przy przygaszonym świetle, patrząc dziecku prosto w oczy.
Problem w tym, że nie zdążyłam zatrzymać tej fermentującej we mnie emocji w myślach nawet przez krótką chwilę, która wystarczyłaby, żeby znaleźć słowa i ją opisać.
Wiadomo, przy dwuletnim dziecku trudno o chwilę spokoju, bo akurat woła, że ma brudne rączki i trzeba je umyć, a potem oblewa się całe i trzeba je przebrać, a przy okazji wytrzeć kałużę na podłodze. I kiedy zajmuję się wycieraniem podłogi i rozwieszaniem mokrych ubrań okazuje się, że znalazło jakiś krem i wysmarowało nim nie tylko rączki, ale też szafę. Wycieram więc krem z szafy, ale jest już za późno, bo Nicko znowu coś wykombinował i znowu trzeba biec i sprzątać. A do tego w międzyczasie dzwoni telefon i chciałabym mieć osiem rąk, żeby móc wszystko zrobić.
Mogłabym jeszcze długo rozpisywać się o codziennych atrakcjach, ale w sumie każdy wie, jak to jest z ciekawym świata dwulatkiem...
Wracając natomiast do tematu i tamtego dnia: wieczorem, na dobranoc, zdecydowaliśmy się przeczytać kawałek Kubusia Puchatka. Usiedliśmy wygodnie na wersalce, otworzyliśmy książkę na przypadkowej stronie i nagle wszystko stało się dla mnie jasne. Miś z zaskakującą prostotą ubrał w słowa myśli, które dręczyły mnie przez całe popołudnie. Zerknęłam na kartkę z rysunkiem Puchatka trzymającego za rękę Prosiaczka i z napisem, który pomógł mi powiedzieć mojemu synkowi to, co tak mocno czułam:

“Każdy dzień spędzony z tobą jest moim ulubionym dniem.
Zatem dzisiaj był mój ulubiony dzień”.

Nicko spojrzał na mnie zdziwiony, a w jego oczach było trochę niedowiary: “To znaczy, że nie nudzi ci się, kiedy się ze mną bawisz? Nie robisz tego z poczucia obowiązku?”
“Nie, kochanie, ja lubię się z tobą bawić, uwielbiam spędzać z tobą czas i jestem szczęśliwa, mogąc powiedzieć ci wieczorem, że dzięki tobie dzisiaj był mój ulubiony dzień. Dobranoc.”